piątek, 29 września 2017

Gruzja. Klaksony, wino i kolendra

Hałas. To pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o Gruzji. Jeden kierowca trąbnie, a na klakson naciśnie kolejnych pięciu. Dlaczego? Nie zawsze wiadomo. Gruzińskie drogi, szczególnie w terenach bardziej górzystych, mają dużo zakrętów. Kierowcy trąbię więc, żeby ostrzec, że się zbliżają. Często też trąbią na...krowy. Są one jednymi z czynnych uczestników gruzińskiego ruchu drogowego. A kiedy już gdzieś się wybierają to całą szerokością jezdni. I nic sobie nie robią z dźwięków klaksonów. Zwykle - być może na przekór - po prostu stoją.

 

Z drogi!


Gruzini trąbią nie tylko, żeby przegonić zwierzęta, ale też i ludzi. Aby przejść przez ulicę, trzeba zebrać się w sobie i zacząć iść. Nadjeżdżające samochody najprawdopodobniej nie zatrzymają się, tylko będą próbowały pieszego ominąć. A gdy dochodzi do wyprzedzania pojazdów, Gruzini oczywiście też trąbią. Dają sygnał dźwiękowy również, żeby się przywitać. Ale najczęściej...robią to bez powodu. 

 

Gruzińskie wino


Smak tego trunku nigdy mnie nie zawiódł. Prawie każde wino, które próbowałam, było pyszne! Jestem fanką półsłodkiego, ale podchodziło mi nawet półwytrawne, bo były lekkie i miały nieco słodki smak. Moim zdecydowanym faworytem jest białe wino Alazani Valley. Bardzo dobrze się komponuje z pieczonym serem sulguni. Na kolejnym miejscu w moim rankingu jest Teliani Valley, również białe.

 

Dania z charakterem


Bezsprzecznie ulubioną przyprawą Gruzinów jest kolendra. O kuchni napiszę osobny post, ale już teraz mogę Wam zdradzić, że niewiele jest dań, w których nie ma kolendry. Gruzini dodają ją do zup, mięs, pieczonych ziemniaków, słynnych pierogów chinkali, a nawet do sałatki z pomidorami i ogórkami. Osobom nielubiącym kolendry pozostają szaszłyki, zapiekany ser sulguni (w wersji klasycznej i z pieczarkami), chaczapuri i pkhali czyli warzywa ze zmielonymi orzechami włoskimi.

 

Gruzińskie rozczarowania 


Gruzja siedziała mi w głowie od dobrych kilku lat. Ale ciągle coś wskakiwało przed nią na moją podróżniczą listę. W końcu nadszedł ten rok, kiedy kupiłam bilet do Kutaisi. A że trochę znajomych było już w tym kraju przede mną, "przeczytałam recenzję przed obejrzeniem filmu". I trochę się rozczarowałam.

Jechałam do Gruzji z sercem na dłoni po tym co słyszałam o jej mieszkańcach - że są przyjaźni, bezinteresowni i gościnni. Może tak faktycznie było kilka lat temu. Jednak teraz, gdy Gruzja jest coraz popularniejszym kierunkiem, Gruzini chcą robić na obcokrajowcach biznes na każdym kroku i to na swoich, niezbyt uprzejmych i nie zawsze uczciwych zasadach.

Z relacji moich znajomych i z blogów podróżniczych wiedziałam, że w Gruzji można dużo i dobrze zjeść. Porcje faktycznie bywają spore, ale jeśli chodzi o smak, gruzińskie jedzenie nie jest w moim guście. Jest dla mnie za ciężkie, zbyt tłuste i mało w tych potrawach jest warzyw. A w dodatku często zdarzają się po nich rewolucje żołądkowe.

 
Aby totalnie nie popaść w narzekanie, polecam Wam podróż do Gruzji w drugiej połowie września. Kiedy w Polsce kończy się lato albo dawno trzeba było już o nim zapomnień, tam jest upalnie i sucho.


Jeśli jeszcze nie zniechęciliście się do moich wrażeń z Gruzji, zapraszam do czytania kolejnych postów. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz