czwartek, 13 września 2012
do what you do
Ostatnio stałam się regularną blogerką. Ale, bez obaw, jak wpadnę w wir jakiś zajęć albo wydarzeń, na pewno mi przejdzie. Na razie, korzystając z tego, że już drugi dzień wiodę spokojne, (prawie) domowe życie mogę pisać do woli. Nadrobiłam już zaległości, a w dodatku w międzyczasie spędziłam pięć dni na wolontariacie na Spotkaniach z Filmem Górskim w Zakopanem. Zanim przyjdę do narzekania (między innymi dlatego, że chcę Was ustrzec, gdyby też przyszedł Wam do głowy szalony pomysł jechania tam), muszę wyznać, że mam szczęście do fajnych ludzi. To właśnie dzięki takim osobom mój wyjazd do Zakopanego znalazł się jeszcze na liście tych dobrych. Zaczęło się od Amadeusza i Doroty, którzy jako mieszkający w Zakopanem, pokazali mi i Patrycji, także przyjezdnej, miasto, od nieznanej mi wcześniej strony. Zwykle przyjeżdżając tam skupiałam się na górach, a wieczory spędzałam ewentualnie na Krupówkach, jedząc co najwyżej w KFC. Tym razem poznałam typowe miejsca na spacery (i picie:p), a także restaurację, gdzie dają 'kotleto kotelty' (coś na kształt hamburgera, tylko, że z kotletem schabowym i tak cienką bułką, że można ją nawet pominąć:P). Potem dojechała Agnieszka, z którą, razem z Patrycją, dzieliłam pokój. I zdaje mi się, że w trójkę tworzyłyśmy całkiem ciekawe połączenie, mimo że rzadko kiedy znajdowałyśmy się razem w jakimś miejscu. Więcej czasu spędziłam z samą Agnieszką, z którą znalazłyśmy czas za równo na jakieś drobne zwierzenia, jak i na poważne, życiowe rozkminy:P
Później pojawił się jeszcze Kuba, z którym miałam większość zmian w kinie, gdzie mimo częstych zastojów w biznesie mieliśmy niezłe odpały (na przykład: liczenie ile razy w ciągu godziny słyszymy refren piosenki 'Góry moje góry' Psio Crew), a także Kasia i Hubert. Największą rolę odegrała oczywiście Magda, która nas dzielnie ogarniała, rozdzielała na zmiany (najbardziej szalone pomysły co do tego miała po nieprzespanej nocy!) i próbowała miejscami być groźna, z czym oczywiście sobie radziliśmy, co koniec końców kończyło się zwykle śmiechem (u Madzi również;)).
Obiecuję, że ograniczę swoje gorzkie żale do absolutnej konieczności! A koniecznością jest przyznanie, że organizatorom zakopiańskiego festiwalu nie zależy, żeby wolontariusze do nich wrócili za rok, a nawet żeby ich samych miło wspominali. Bo jak można pomyśleć inaczej, skoro od początku daje się komuś do zrozumienia o wyraźnym podziale- my, ci lepsi, wy, ci gorsi i na posyłki. Zaprzestanę na tej obserwacji i na tej edycji festiwalu, bo jeśli wrócę do Zakopanego (co jest pewne) to tylko tak jak kiedyś- w góry.
Na razie absorbuje mnie Wrocław, zaległe spotkania, a przede wszystkim książki, na które wreszcie mam czas. Przede mną jeszcze jakiś tydzień tutaj, a potem dwa wyjazdy. Na pewno podzielę się wrażeniami:)
A na koniec kilka festiwalowych zdjęć:
Obczajanie grafiku;)
the making of
uwielbiam czytać w pociągu!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zakopane zapamiętałam ze szkolnych wycieczek i zeszłorocznego Sylwestra. Często wydaje mi się, że jest grubo przereklamowane. Ale to może dlatego, że zaliczyłam obowiązkowe atrakcje turystyczne i to nieszczęsne KFC. Wszędzie tłumy spragnione śniegu i smaku oscypka.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Tobie udało się odkryć "prawdziwe" Zakopane i zazdroszczę tak fajnego doświadczenia jak uczestnictwo w zakopiańskim festiwalu:)
Dobrze zapamiętałaś Zakopane, a w dodatku nic się nie zmieniło! Dalej są tłumy na Krupówkach i ludzie, których możesz tam spotkać o czternastej w słoneczny dzień, spacerujących w nowiutkich trekach (to znak, że nie chodzą po górach). Z miejscowymi można trafić do jeszcze nie oblężonych miejsc. Ale ja i tak jeśli tam przebywam to tylko ze względu na Tatry:)
OdpowiedzUsuń