wtorek, 11 września 2012

take the time and walk away from it

Z każdą następną podróżą przekonuję się jak zbawienny mają one na mnie wpływ. I bynajmniej nie chodzi mi tu cele, które osiągam, tylko o samą drogę. Kiedy wsiadam do pociągu/ autobusu/ samolotu wszystko zostaje w dali. Problemy czy wahania znikają, a jeśli wracają to tylko po to, by wreszcie na spokojnie je przemyśleć i znaleźć rozwiązanie. W trakcie samotnych podróży działa to najlepiej. Wtedy jest czas na pobycie samemu ze sobą, poskładanie myśli i poszukanie jakiejś harmonii. Ostatnio często podróżuję sama, jak choćby do Brukseli, kilka tygodni temu. Wszystko zaczęło się od tego, że na początku wakacji trochę się załamałam, że nie mam żadnych planów, poza pracą. Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła kombinować. Codziennie przeglądałam różne strony, szczególnie takie z tanimi lotami. Moi znajomi głównie na wakacjach lub w pracy, więc postanowiłam, że czas wreszcie polecieć samotnie. Nie wiem dlaczego przyszła mi do głowy Bruksela. Jakoś tak spontanicznie. Bilety były w rozsądnej cenie, ale nie mogłam ich zarezerwować od razu, bo nie byłam pewna co do coucha. Gdy dostałam pozytywną odpowiedź niestety troszkę podrożały, a ryanair doliczył jeszcze jakieś kosmiczne koszty. Ale skoro się uparłam to dopięłam swego i w ten oto sposób znalazłam się na pokładzie samolotu do Chaleroi dwudziestego szóstego sierpnia. Oczywiście czułam pewien niepokój, ale bardzo pozytywny. Choć może nie wyraziłam się precyzyjnie- był to raczej strach przed nieznanym. Jednak na inne emocje nie musiałam długo czekać, wystarczyło, że samolot wystartował, a już przypomniałam sobie, jak uwielbiam latać. Po przylocie szybka akcja ze znalezieniem autobusu do centrum Brukseli, a po znalezieniu się na dworcu w Brukseli, pierwsza myśl (mam nadzieję, że nie zabrzmi to rasistowsko: Boże, ja wysiadłam w Afryce! Bo to właśnie pochodzący stamtąd ludzie, dominują na ulicach. Czasem aż trudno odnaleźć w tej mieszaninie prawdziwych Belgów! Po trafieniu do właściwego metra pojechałam na umówiona stację. Umówioną, bo miał na niej czekać jeden z moich hostów- Yannick. Co prawda nie było go tam dość długo, ale wreszcie się pojawił i zaprowadził mnie do swojego mieszkania, które znajdowało się w pobliżu. Tam poznałam jego dziewczynę- Laetitię. Od początku wydali mi się spokojnymi i bezkonfliktowymi ludźmi. Zaraz po moim przyjeździe zjedliśmy obiad, zrobiony przez Yannicka, przy bałkańskich rytmach, które wszyscy uwielbiamy. W następnych dniach spędzałam czas głównie sama, bo oni byli zajęci praca i innymi sprawami, raz tylko Yannick skoczył ze mną na piwo, innego wieczoru poszłam na festiwal, na którym działał. Pierwszy raz widziałam coś takiego! Na początku tygodnia na małym obszarze miasta zamknięto kilkanaście ulic, na placach, rogach i w parkach rozstawiły się zespoły, na ulicach były kramy dosłownie ze wszystkim (od ślimaków, zapiekanek, loteryjek, wyrobów ludowych po buty, torby i biżuterię).
Tego samego wieczoru wybrałam się na spotkanie couchsurferów. Genialna atmosfera! Jak tylko weszłam to jakiś facet zapytał się czy jestem z couchsurfingu i zaprosił do stolika pełnego wesołych, gadających ludzi. Poznałam tam Maltańczyka, Turków, Hiszpana, Holenderkę, Niemca, Polkę i sporo miejscowych. Jeśli chodzi o zwiedzanie to oczywiście dużo się gubiłam i to często w bardzo śmieszny sposób. Ale z czasem, w mieście gdzie prawie nikt nie mówi po angielsku i większość jest w dodatku nieskora do pomocy, przyzwyczaiłam się do polegania na samej sobie. To co widziałam, oprócz rynku, w ogóle mnie nie zachwyciło. Bruksela jest chyba największym zawodem wśród miast, które dotychczas widziałam. Przede wszystkim jest okropnie brudna! Worki ze śmieciami zajmują spora część chodników, w dodatku nawet tych w centrum miasta! Poza tym budynki są jedną wielka mieszanką stylową, z przewagą najzwyklejszych ceglanych kamienic, pozbawionych jakichkolwiek ornamentów czy urozmaiconych rozwiązań architektonicznych. To miasto w ogóle ani nie zasługuje na miano stolicy Unii Europejskiej ani na nią nie wygląda! Tylko w głowach mieszkańców tkwi odmienne przekonanie!
Jednak warto wspomnieć o pewnych plusach, do których zalicza się bez wątpienia street art. Bardzo spodobał mi się projekt zagospodarowania ścian scenami z komiksów, które są belgijską specjalnością.
I frytki, których nawet mała porcja wykracza poza najśmielsze oczekiwania:P
Wreszcie udało mi się trafić na jakiś pchli targ:)
Podsumowując Brukselę, jak już zwiedzicie cały świat, to możecie o nią zahaczyć.

1 komentarz:

  1. świetna relacja, nabrałam ochoty na Brukselę!

    Jestem teraz na praktykach w Walencji, przez większość czasu był ze mną mój narzeczony, a wyjechał przed chwilą do Polski - ja najpierw rozpaczałam nad kilkunastoma samotnymi dniami, ale teraz zainspirowałaś mnie do samotnej - może nie podróży, ale chociaż wycieczki!
    Marta

    OdpowiedzUsuń