wtorek, 25 września 2012
wiecznie w drodze
Notorycznie tęsknię za górami. Nawet jeśli byłam tam dwa dni temu, to i tak już tęsknię. A co dopiero powiedzieć o dwóch miesiącach? Tyle właśnie minęło od mojego wędrowania po Bieszczadach, dlatego gdy zobaczyłam, że pewien klub studencki organizuje biwak w Masywie Śnieżnika nie zastanawiałam się ani chwili. Mój plecak jest zawsze w pobliżu, a ja zawsze gotowa do drogi. Pakowanie nie sprawia mi problemów, wręcz przeciwnie- wielką frajdę, bo wiem, że zaraz znajdę się gdzie indziej.
Koniec końców okazało się, że trafiłam na męską wyprawę, bo dwie dziewczyny, które miały z nami jechać, nagle zrezygnowały. Dopasowałam się do konwencji i ochoczo chodziłam na przełaj, kradłam drewno i piłam z chłopakami przy ognisku.
No właśnie, chodzenie na przełaj zdarzało nam się bardzo często, szczerze mówiąc, więcej przeszliśmy w ten sposób niż szlakiem:P Już pierwszego dnia przedzieraliśmy się przez urocze pola, trawy...
...wąwozy (nad jednym z nich zrobiliśmy sobie przerwę śniadaniową:p)
...i przeprawialiśmy się przez rzeki.
Ostatecznie znaleźliśmy się na szlaku prowadzącym na Igliczną
i mimo pięknej pogody podejście na nią trochę zmęczyło. Później rozważaliśmy jeszcze pójście na Czarną Górę, ale żeby zaoszczędzić czasu i dotrzeć przed zmrokiem na Śnieżnik, kulturalnie zeszliśmy do Międzygórza.
Stamtąd już wyruszyliśmy na Śnieżnik, ale słońce zaczęło zachodzić, gdy dopiero podchodziliśmy pod schronisko pod nim. Dodatkowo takie pyszności jak bigos, zupki chińskie i czekolada z rumem (POLECAM!) w schronisku nieźle nas rozleniwiły i zdecydowaliśmy, że na Śnieżnik uderzymy z rana. Ale zanim to miało nastąpić musieliśmy znaleźć nasz nocleg czyli Domek Myśliwski. Marcin już tam kiedyś był, ale mimo to trochę się pogubiliśmy i skończyło się na tym, że wdrapywaliśmy się między drzewami na przełaj:) Trafiliśmy do domku i okazało się, ze nie będziemy tam sami (Domek jest niczyją własnością, kiedyś mieszkali tam myśliwi, teraz zatrzymują się wędrowcy. Jedni nabrudzą, drudzy posprzątają. Jedni zepsują piec, drudzy go naprawią. No właśnie, w środku znajduje się piec, w pomieszczeniu zwanym kuchnią i dwa inne pomieszczenia, w których można spać na podłodze, drewnianych pryczach albo, na zawieszonej między czterema palami, sznurkowej siatce. Oczywiście w domku nie ma ani prądu ani wody.), ponieważ w środku znajdowało się już dwunastu mężczyzn, w wieku (mniej więcej) od dwudziestu pięciu do czterdziestu lat.
Wybrali się tam na jakiś męski weekend, przez który zamierzali jedynie ostro pić. Czego można było doświadczyć w nocy.. Ale po kolei:P Jako jedyna kobieta w towarzystwie otrzymałam przywilej spania na siatce. W połączeniu z karimatą ta miejscówka była prawie tak wygodna jak moje łóżko! Po zjedzeniu czegoś od razu padłam tam ze zmęczenia, a pode mną jeszcze niektórzy z naszej ekipy.
Na początku zbudziłam się od uderzenia plastikową pokrywką. Okazało się, że nade mną jest okrągła dziura i wszystko od kolegów z pietra może stamtąd na mnie spaść:P Później budziłam się regularnie od: głośnych, szowinistycznych żartów, śpiewania 'sto lat' czy okrzyków radości. Podsumowując, NIGDY nie spałam w trakcie TAKIEJ biby! Aczkolwiek udało mi się to robić przez osiem godzin, dlatego wstałam bardzo wypoczęta:)
Wówczas wyruszyliśmy, tym razem szlakiem, na Śnieżnik. Pogoda niestety nie sprzyjała nam już tak, jak poprzedniego dnia. Wiało, padało, a mgła była jak mleko.
Dlatego na Śnieżniku w sprawie widoków musiałam liczyć na swoją wyobraźnię:P
Później Marcin chciał nas koniecznie zaprowadzić do Słonia, który okazał się nie być nazwą żadnego szczytu, a najprawdziwszym słoniem!
Następnie mieliśmy ambitny cel, żeby pozwiedzać rożne bunkry, już po czeskiej stronie, ale skończyło się na jednym od wewnątrz (gdzie zjedliśmy drugie śniadanko) i kilku od zewnątrz. Pogoda była wyjątkowo podła i stwierdziliśmy, ze najlepiej szukać już miejsca na nocleg. W tym celu przemierzyliśmy kawał drogi na przełaj przez trawy/ lasy/ powalone drzewa/ kępy jagód. Aż, po przeprawieniu się jeszcze przez rzekę, dotarliśmy do cudownej wiaty, z miejscem na ognisko i lasem w tle, z którego można było przynieść drewno. Zastosowaliśmy oryginalny motyw i rozbiliśmy jeden namiot w wiacie, żeby było cieplej.
Drewno z lasu nam nie wystarczyło, dlatego poszliśmy ukraść trochę suchego i już pociętego, które znajdowało się przy pobliskiej, zamkniętej chatce. W ten sposób mieliśmy zapas na kilka godzin palenia ogniska, na którym smażyliśmy kiełbaski, kładliśmy obok mokre buty i piliśmy z okazji urodzin Maćka.
Na drugi dzień pogoda znowu się pojawiła, a my wróciliśmy do... chodzenia na przełaj:)
Aż znaleźliśmy się na pięknym szlaku prowadzącym na Mały Śnieżnik.
Zdobyliśmy go i z tej okazji zaserwowaliśmy sobie obiadek na szczycie:)
A potem już tylko droga na dół, do Międzylesia, której, szczególnie płaski, odcinek zmęczył mnie bardziej niż te trzy dni w górach:P
Jak zwykle wróciłam z maksymalnie naładowanymi akumulatorami i głową pełną inspiracji. Niedługo zacznę te pomysły wcielać w życie, dlatego... strzeżcie się:P!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz