sobota, 27 października 2012
dokąd
Dzisiaj rozpakowałam wreszcie po tygodniu swój plecak. Oznacza to, że na jakiś czas dam mu spokój i poprowadzę osiadły tryb życia we Wrocławiu. Chociaż z drugiej strony przykro mi, że to zrobiłam, bo widok stojącego po ścianą plecaka zawsze poprawia mi humor i daje nadzieje na kolejny wyjazd. Do połowy tygodnia jeszcze ją miałam, ponieważ weekend planowałam spędzić w Warszawie, ale nawet najciekawsze plany weryfikuje życie.
Jednak nie mam na co narzekać. Do połowy października żyłam na trybie wakacyjnym. Niby chodziłam na zajęcia, próbowałam się wciągnąć w normalne obowiązki, ale w czwartek pakowałam plecak i znów było po staremu, tak jak lubię.
Ponad dwa tygodnie temu wybrałam się z couchsurferem z Kanady na weekendową wędrówkę po Karkonoszach. Gościłam Blaira praktycznie jeden dzień w sierpniu, ale już wtedy dobrze nam się gadało, a jemu coraz bardziej podobało w Polsce. Od tego czasu zdążył odwiedzić kilka państw, ale ciągle ciągnęło go z powrotem tutaj. Spontanicznie zapytał mnie we wrześniu, czy chciałabym pokazać mu nasze góry, a ja spontanicznie się zgodziłam. Swoją wycieczkę zaczęliśmy od pysznej kawy i muffinek w Czekoladziarni w Jeleniej Górze. Tam też dowiedziałam się od przemiłych właścicieli, że schronisko na Hali Szrenickiej (w której mieliśmy zarezerwowany nocleg)jest zaniedbane i ogólnie nieprzyjemne i że lepiej zatrzymać się na Hali pod Łabskim Szczytem. Gdy zadzwoniłam tam z pytaniem o wolne miejsca, niestety nie mieli już żadnych w pokojach wieloosobowych.
Z Jeleniej Góry z pewnymi trudnościami dojechaliśmy do Szklarskiej Poręby, skąd wreszcie wyruszyliśmy na szlak. Dzięki radom państwa z Czekoladziarni uniknęliśmy wędrówki czerwonym, który podobno wygląda trochę jak autostrada. Natomiast wybrany przez nas żółty był bardzo interesujący i kamienisty.
Było też na nim co popodziwiać.
Pogoda była piękna i nic nie wskazywało na to, że może być inaczej.
Tylko ludzie mijający nas mówili, że na górze bardzo wieje. Zupełnie nas to nie zniechęcało. Myśleliśmy, że po prostu ubierzemy się cieplej, wejdziemy na Łabski Szczyt, a stamtąd już zejdziemy do Hali Szrenickiej.
Dochodząc do Hali pod Łabskim Szczytem zaczęliśmy stopniowo zmienialiśmy zdanie. Wiatr i magla nasilały się z każdym krokiem.
Stwierdziliśmy, że bezpieczniej będzie zatrzymać się w schronisku na Hali. Patrząc na rekomendacje z Czekoladziarni, było to naszym przeznaczeniem.
Nie jest to miejsce z klimatem, jaki lubię w górach. Jest czyste, schludne, przyjemne, ale w sumie nijakie i zdecydowanie za bardzo miejskie. Wyjeżdżając w góry nie potrzebuję plazmy. Ale, żeby wskazać jakikolwiek plus, mogę polecić grzane piwo, jest na prawdę pyszne.
Na drugi dzień pogoda przestała mieć humory i znów było słonecznie. Korzystając z tego wyruszyliśmy dość wcześnie zielonym szlakiem, przez Śnieżne Kotły, do Odrodzenia.
Był to mój pierwszy raz w tych okolicach i bardzo spodobały mi się Śnieżne Kotły, a jeszcze bardziej takie oto jeziorka.
Po wejściu na górę, już niebieskim szlakiem, szliśmy wśród pięknych, pożółkłych traw.
Tutaj droga była bardzo spokojna, wręcz monotonna. Wysokości nie zmieniały się prawie wcale.
A w dodatku, żeby dość do schroniska Odrodzenie, musieliśmy przejść spory odcinek asfaltem, gdzie mijało nas dużo... samochodów. Okazało się, że niżej niż nasze schronisko znajduje się czeski hotel, z własną restauracją, kortem tenisowym i przystankiem autobusowym.
Śmialiśmy się z tego, a tymczasem nasze schronisko, nie okazało się wcale lepsze. Od progu przywitały nas dwie plazmy. Idąc dalej zobaczyliśmy piłkarzyki, trampolinę i ściankę wspinaczkową. To nie chodzi o to, że uważam spanie w szałasach, brak bieżącej wody i gotowanie na ognisku za jedyną formę życia w górach. Po prostu nie po to wyjeżdżam z miasta, żeby sporą cześć jego udogodnień spotkać w górach.
Nie lubię słyszeć nad sobą ciągłego 'jajecznica numer czterdzieści siedem!' ani przebywać wśród ludzi, którzy po dwugodzinnej wędrowce robią sobie całonocną, mocno zapijaną biesiadę. A tak właśnie było w Odrodzeniu.
Korzystając z mojego czasu na narzekanie ocenię jeszcze Karkonosze. Szczerze mówiąc, nigdy porządnie nie chodziłam po tych górach. Dotychczas miałam okazję być tylko na Śnieżce i parę razy w Samotni. Nigdy mnie nie ciągnęło w Karkonosze, a po tym wyjeździe w ogóle będę je omijać dużym łukiem. Schroniska to tylko szczyt góry lodowej. Gorsze są szlaki. Po przejściu, może nie jakoś specjalnie dużego, ale mimo wszystko znacznego odcinka w ogóle nie byłam zmęczona! Czułam się jak po spacerze w parku.. Poza tym ilość asfaltowych szlaków też jest przerażająca!
Tydzień po tym wyjedźcie wybrałam się na rajd, o którym nie będę pisać za dużo, żeby później nie było znowu, że promuję jakieś nieprawe zachowania:P
Wolę ograniczyć się do tego, że spędziłam trzy dni w świetnej atmosferze, ze świetnymi ludźmi, w otoczeniu pięknej jesieni. Patrząc na to co się dzieje za oknem, byłam okropną szczęściarą, że mogłam się na nią załapać.
:P
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zdjęcia są zniewalające :) a co do tych "piłkarzyków" i biesiad zgadzam się w zupełnosci. Ludzie myślą, że będąc w górach wystarczy pooddychać świeżym powietrzem i zrobić kilka fotek na tle jeziorka lub, co gorsza, hotelu. Niestety mentalności wszystkich Polaków nie da się zmienić... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń