sobota, 6 lutego 2016

Wiosna w Beskidzie Sądeckim

W Beskidzie zima, kilka centymetrów śniegu. Lubię góry o każdej porze roku, dlatego nawet chodząc po śniegu - za którym nie przepadam - mogłabym się nimi cieszyć. Tym razem musiałam jednak zrezygnować z wyjazdu. Siedzę w domu, leczę zatoki i wspominam moją ulubioną (nie tylko w górach) porę roku - wiosnę. Przypływa do mnie wtedy najwięcej energii. W tamtym roku wykorzystałam ją, między innymi na wyjazd w ukochany Beskid Sądecki.
To kolejna opcja z cyklu "dla zapracowanych". Majówka nie była zbyt łaskawa - pierwszy wypadał w piątek, a trzeci w niedzielę - a ja nie mogłam sobie za bardzo pozwolić na wolne. Postanowiliśmy z M. wykorzystać ten dostępny czas jak najlepiej. W czwartek po pracy pojechałam do Krakowa, skąd w piątek rano ruszyliśmy z M. w dalszą drogę. Pomyśleliśmy, że skoro nie mamy tyle czasu, żeby pojechać na stopa gdzieś za granicę, wybierzemy się w ten sposób w góry. W samym Krakowie musieliśmy dość długo czekać, aż ktoś się zatrzyma. Naszym pierwszym kierowcą była przesympatyczna dziewczyna, która podróżowała ze swoim chłopakiem - Włochem. Rozmawiało się miło, ale mogli nas podwieźć tylko... do Wieliczki. Morale jednak mieliśmy wysokie, więc znów staliśmy wesoło przy drodze śpiewając i tańcząc. Nie pomogło to w zatrzymaniu kolejnego samochodu, dlatego po dwóch godzinach M. zaczął podbiegać do skręcających na stację samochodów i dzięki temu udało się nam wreszcie wprosić do auta absolwentów AGH - pary, której niebawem miało się urodzić dziecko. Wysadzili nas nieopodal tabliczki 'Stary Sącz', gdzie po kilku machnięciach ręką złapaliśmy małżeństwo, które co prawda nie jechało do Piwnicznej, ale postanowiło nas tam zawieźć.


Kiedy znaleźliśmy się w centrum miejscowości, nadal nam się nie spieszyło. Dopiero po obiedzie poszliśmy szukać szlaku, a później już zielone znaki kierowały nas w górę. Ale nie trwało to zbyt długo. Szlak - co zdarzyło mi się drugi raz w tym miejscu - zniknął, więc szliśmy według własnego uznania.



Po pewnym czasie szlak się znalazł, dlatego przez większą część drogi szliśmy 'na ślepo', aż do momentu, kiedy trzeba było gdzieś odbić do Chaty na Magórach, w której mieliśmy spać. Nie mogłam jej znaleźć przed dwoma poprzednimi wizytami tam, więc wiedziałam, że prędzej czy później zobaczę jakieś drzewo czy dom, który mi się skojarzy, a od niego będę już potrafiła poprowadzić nas dalej. Już nie pamiętam, co nas naprowadziło na trop chaty, ale dotarliśmy do niej i to na długo przed zmrokiem.


Chciałam spać akurat tam, bo w zakochałam się w chacie, kiedy byłam w niej cztery lata wcześniej. Podobno przez wiele lat należała do jednej rodziny, a później (już parę lat temu) kupił ją Jędrek, który przedtem chatkował w Metysówce w Gorcach. W swoim miejscu w Beskidzie Sądeckim stworzył niesamowity klimat. Drewniane regały w głównej izbie uginają się od książek, kaset i płyt. Każdy może być dj'em i odtworzyć coś na wieży albo chwycić za dostępną dla wszystkich gitarę. Muzyki najlepiej słucha się w białym bujanym fotelu - to także dla niego przebyłam te ponad 400 kilometrów.


Następnego dnia rano padało, ale i tak zaplanowaliśmy sobie długą trasę. Po drodze było albo szaroburo, albo mgliście. Jednak w pewnym momencie zaczęło się przejaśniać - akurat, gdy dochodziliśmy do malowniczego Wąwozu Homole.


Wąwóz Homole

Piękny zachód słońca był najlepszą nagrodą po - jeszcze nie całym - dniu wędrówki. Zachwycaliśmy się nim dłuższą chwilę, ja fotografowałam go z różnych perspektyw, a następnie szliśmy dalej. Cała trasa tego dnia - od Chaty na Magórach przez Eliaszówkę, Obidzę, Wysoką, Wąwóz Homole i Jaworki z powrotem do chaty - zajęła nam 11 godzin. 
A na drugi dzień Beskid był jak na złość szalenie słoneczny, a musieliśmy wracaliśmy do cywilizacji. 

 

1 komentarz:

  1. Ach, jaka piękna wiosna... Tęsknię do wiosny bardzo, do zieleni i okwieconych drzew. Tegoroczna zima trwa i trwa, jakoś nieprzeciętnie długo... ;)
    Cudne zdjęcia i tekst, pozwalający przenieść się razem z Wami do wiosennego Beskidu Sądeckiego. Wspaniale... My podczas tej krótkiej, a intensywnej majówki tamtego roku jeździliśmy na rowerach - z Krakowa (Niepołomic) do docelowo Sandomierza (wyszedł Tarnobrzeg.. ;) ). Pierwszy raz byłam na takiej rowerowej wycieczce - z sakwami i namiotem, i bardzo, bardzo chcę to powtórzyć! Fantastyczna opcja na podróże. Aż swoim wspomnieniem majówki zainspirowałaś mnie do przypominania sobie swojej... bo też ją opisałam na blogu ;) - http://fotografia-prania.blogspot.com/2015/05/jak-to-jest-ruszyc-na-rowerowa-majowke.html . Blog to fajna sprawa, można wrócić do swoich przeżyć i zdjęć.. ;)

    Hej, a może kiedyś - może już wiosennie, właśnie! - jakieś góry razem? :) Mamy całkiem wygodną kanapę z krakowskim mieszkaniu, jako początek bazy wypadowej górskiej - zapraszamy! ;)

    OdpowiedzUsuń