czwartek, 28 kwietnia 2016

Na szlakach Riły i Pirynu

To było już niemal rok temu, ale takich przygód długo (jeśli nie nigdy) się nie zapomina. Bo jak zapomnieć o przekraczaniu granicy komfortu, o radości z kąpieli w zimnym górskim potoku, smaku konserwy po ośmiu godzinach wędrówki, niebie błyszczącym od gwiazd, śpiewaniu przy świetle księżyca, długich rozmowach o życiu i górach? Ja nie zapomnę. Na pierwszą wyprawę w góry wysokie pojechałam w 2014 roku. Takie wyjazdy to kilkuletnia już tradycja w klubie, do którego należę. Dwa lata temu znaleźliśmy się w rumuńskich Fogaraszach.


 Pożyczyłam duży plecak, który był do mnie niedopasowany, przez co sprawiał problemy przez całą drogę, i zapakowałam go tak jak trzeba - tylko niezbędne rzeczy. W środku były trzy koszulki, mało bielizny, dwie pary spodni, śpiwór, menażka, kosmetyki, kartusz, palnik, kurtka, polar, czapka, rękawiczki, no i przede wszystkim jedzenie. Wędruje się przez tydzień, potem można wziąć zapasy z autokaru i znowu siedem dni bez dostępu do cywilizacji. Choć bałam się, że nie dam rady - ponad dwudziestokilowy plecak i moja słaba kondycja - to mimo wszystko zdobyłam najwyższe szczyty Rumunii.


Wyjazd do Bułgarii był więc dla mnie naturalną koleją rzeczy. Tym razem odłożyłam pieniądze na wymarzony - i jak się okazało - wygodny plecak. Początek wyprawy był prostszy niż rok wcześniej. Wyjechaliśmy kolejką gondolową na dwa tysiące metrów w paśmie Riły. Ale tu ułatwienia się skończyły. Dalej mogliśmy już tylko polegać na sile własnych mięśni. Najwyższy szczyt (2 925 m) zdobyliśmy drugiego dnia. Choć upał był denerwujący, na Musałę szło mi się dobrze. Pod nogami plątał nam się przypadkowy pies, a "rozpraszały" niesamowite widoki - strome skały i małe jeziorka, wyglądające z góry jak oczka wodne.


Zdobycie najwyższej góry z najcięższym plecakiem bardzo mnie zmotywowało na dalszą drogę. Szybko wbiłam się w codzienny, obozowy rytm. Rano pobudka o siódmej, otwierasz namiot i nie chcesz wychodzić. Siedzisz w śpiworze i gapisz się w najpiękniejszy widok jaki można mieć z rana -  poranne słońce, leniwie wzbijające się ponad strome szczyty gór.


Później liczyło się tempo. Kierownik wyprawy dawał nam niewiele ponad godzinę. W tym czasie trzeba się było ogarnąć, zrobić śniadanie, przygotować jedzenie na drogę, nabrać wodę, spakować się i złożyć namiot. Wędrowanie zajmowało nam od sześciu do ośmiu godzin, w zależności od przewyższeń i dystansu. Na trasie robiliśmy sporo przerw. Jedliśmy i wygrzewaliśmy się w słońcu, bo świeciło codziennie. Idąc dużo rozmawialiśmy - i to jest to, co uwielbiam w górach. Jesteś z dala od internetu, sklepów, kin, klubów, a nigdy nie czujesz nudy. Każdy poznany człowiek niesie ze sobą jakąś historię. Ktoś opowiada Ci, jak romantycznie poznali się jego rodzice, gdzie chciałby pojechać albo wysłuchuje twoich problemów i wątpliwości.


Po południu znajdowaliśmy miejscówkę na założenie obozu. Musiała być w pobliżu wody, niekoniecznie schronisk. Te ostatnie wyglądają inaczej niż w Polsce (widząc je zatęsknicie za naszymi). W środku nie ma pryszniców (raz był w murowanych barakach na zewnątrz) ani toalet. Są za to obłożone płytkami dziury w podłodze, zamontowane są przy nich nawet spłuczki. Ale przeznaczone są jedynie do usunięcia tego, co zrobimy, bo brudny papier toaletowy Bułgarzy wrzucają do śmietników obok dziur. W schroniskach są izby ze stołami (zwykle w budynku) i bufety. Tam dostaniecie zawsze sałatkę szopską (pomidory, ogórki, cebula i tarty górski ser), wytrawne wino, rakiję, czasem też zupę soczewicową i coś mięsnego. Bułgarzy mówią trochę po angielsku, są gościnni, więc raczej chętnie zostaną, jeśli będziecie chcieli posiedzieć dłużej w izbie. My spędzaliśmy w schroniskach czasem całe wieczory (jeśli na zewnątrz padało lub było zimno). Graliśmy w planszówki, gotowaliśmy na palnikach, śpiewaliśmy przy gitarze i piliśmy rakiję. Bez schronisk było jednak fajniej. Schodziliśmy się w jednym miejscu między namiotami, gotowaliśmy kisiele z wkładką i śpiewaliśmy do późna pod niebem pełnym gwiazd.


 Po tygodniu w Rile, przenieśliśmy się w Piryn. Pierwsze pasmo wydaje się być łagodniejsze - miejscami przypomina taką ostrzejszą i wyższą wersje Bieszczadów. Drugie pasmo budzi respekt. Z góry spoglądające strome kamieniste szczyty kojarzyły mi się z jakimiś świątyniami. Najpiękniejszy z nich był dla mnie Wichren (2 914 m) - drugi co do wielkości szczyt Bułgarii. Z daleka straszył swoją surowością, bliżej okazał się być górą kamieni. Trzeba było na nie uważać, więc szło mi się dość wolno. Ale za to na szczycie były same zachwyty. Moją monumentalną świątynie otaczały inne, też piękne, do tego błękit nieba i oczka jezior w dole.


Z gór zjeżdżaliśmy wyciągiem krzesełkowym. Bardzo nie chciałam ich opuszczać, przywykłam do naszego trybu ogarnianie - chodzenie - gotowanie na palniku - kąpiel w potoku - śpiewanie - spanie. Zwykłe łóżko i ciepły prysznic są po takim czasie jak największe luksusy.




1 komentarz:

  1. Oj, ależ zamarzyła mi się taka górska wędrówka... :)

    Dałaś mi do myślenia tym wpisem. Od czasu wyjazdu z AKT Rozdroże, gdy się poznałyśmy ;), jakoś przerobiłam sobie w głowie - jak wyjazd w góry, to bez dużej ekipy. Samodzielnie, z parą znajomych. Na własną rękę, bez żadnych przewodników. I koniec, kropka.
    A to przecież dużo ułatwia - bycie w większej grupie, szczególnie w wysokich, nieznanych górach, w obcym kraju... Choć z pewnością nie zmniejsza trudu drogi ;)
    Super relacja, pobudzająca wyobraźnię i mocno inspirująca :)

    Mi w podobnych klimatach udało się być... hoho, już 2,5 roku temu ;) w paśmie Świdowca na Ukrainie: http://fotografia-prania.blogspot.com/2013/09/na-tej-rudej-ukrainie-swidowiec-9-13.html . Kurcze, to było takie zderzenie z samodzielnością i odpowiedzialnością w obcych zupełnie górach... ach, było tak wspaniale... :) Bardzo chciałabym w ukraińskie góry wrócić.

    A z Bałkanów to chorwacka Dinara rok temu: http://fotografia-prania.blogspot.com/2015/08/chorwackie-westchnienia.html .

    Bardzo chciałabym w nadchodzącym sezonie ;) zdobyć szczyty obcych państw ;) Taka Bułgaria, Rumunia właśnie... mi się bardzo marzy... :)


    Pozdrawiam serdecznie,
    udanej majówki! ;)

    OdpowiedzUsuń