czwartek, 16 lutego 2017

Szrenica. Historia podboju

Czytaliście kiedyś wypowiedzi himalaistów, w których stwierdzali, że "góra się przed nimi chowa"? Himalaistką nie jestem, ale od kilku lat miałam to samo wrażenie w stosunku do... Szrenicy (1362 m n.p.m). Udało mi się już wejść na najwyższy szczyt Rumunii i Bułgarii, ale ta karkonoska góra wciąż nie dawała mi spokoju.

Pewnie w normalnej sytuacji nie zwróciłabym na nią większej uwagi. Weszłabym, zeszła i po sprawie. Ale w tym przypadku poczułam, że Szrenica gra mi na nosie i nie daje na siebie wejść. Dlaczego? Nie mam pojęcia!

Pierwsza próba. Szrenica płacze na mój widok 

Wielbiciele Karkonoszy muszą mi wybaczyć, ale ja do tych gór jakoś nie mam serca. Choć byłam tam na kilku wycieczkach szkolnych, swoją przygodę z dłuższym wędrowaniem zaczęłam w Tatrach, w których od razu się zakochałam. Później były Bieszczady (kolejna miłość) i Beskidy (również darzę płomiennym uczuciem). W Karkonosze dalej jeździłam i jeżdżę, ale zwykle tylko wtedy, gdy mam zbyt mało czasu, żeby pojechać na Śląsk czy Podkarpacie.

Ponad cztery lata temu jesienią mogłam się wyrwać z miasta tylko na weekend, więc razem z kolegą postanowiliśmy przejść trasę od Szrenicy do Śnieżki. Wyruszyliśmy w południe, żółtym szlakiem ze Szklarskiej Poręby. Tego dnia nasza wędrówka zakończyła się na Hali pod Łabskim Szczytem, bo nagle zerwał się silny wiatr, a przez mgłę trudno było zobaczyć dalszą drogę. Kiedy weszliśmy do schroniska, zdrowo lunęło.

A na początku pogoda była piękna. 


Na drugi dzień postanowiliśmy odpuścić sobie Szrenicę i kontynuować nasz plan - iść w stronę Śnieżki.

Druga próba. Szrenica zamraża szlaki

Pół roku później wcale nie planowałam iść na Szrenicę. Ale przyjechaliśmy z grupką znajomych do Szklarskiej Poręby i ktoś z nich rzucił ten pomysł. Na żółtym szlaku znaleźliśmy się dość późno i musieliśmy iść powoli, bo było bardzo ślisko. Kiedy doszliśmy na Halę pod Łabskim szczytem, zaczęło mocno wiać, a każdy z odchodzących z tamtego miejsca szlaków był oblodzony. Ostatecznie skończyło się na grzanym piwie w schronisku.

Schronisko na Hali pod Łabskim Szczytem

Trzecia próba. Szrenica zsyła głód

W 2015 roku 15 sierpnia wypadł niestety w sobotę, ale i tak postanowiliśmy z M. gdzieś pojechać. Wybór padł na Karkonosze z tradycyjnego powodu - są blisko. Na początku staliśmy w kolejce na Śnieżkę. A gdy już na niej chwilę posiedzieliśmy w tłumie (głównie niedzielnych) turystów, ruszyliśmy w stronę Szrenicy. Pod drodze musieliśmy schować się przed burzą w Samotnii, przez co planowany czas przejścia trasy trochę się wydłużył.


Na Śnieżce

Cisza przed burzą

Po fałszywym alarmie burzowym (tylko trochę pogrzmiało i popadało) pogoda była cały czas przyjemna.  Nawet udało nam się załapać na przepiękny zachód słońca.



Ale moja energia spadała. Gdy byliśmy przy wieży telewizyjnej na górze Śnieżnych Kotłów, spytaliśmy pracującego tam mężczyznę, czy nie moglibyśmy zostać na noc w środku. Odmówił, bo nie pozwalały mu na to jakieś tam przepisy. Szliśmy więc dalej, ale w pobliżu Hali pod Łabskim Szczytem stwierdziłam, że jestem zbyt zmęczona, a przede wszystkim głodna, by iść aż na Szrenicę. 

Czwarta próba. Machamy do Szrenicy

W ubiegłym roku byliśmy z grupą znajomych w Szklarskiej Porębie, skąd jeździliśmy na Polanę Jakuszycką na biegówki. Pod koniec weekendu byłam już trochę poobijana (nie umiem hamować, więc zatrzymywałam się poprzez celowe upadki), dlatego postanowiliśmy z M. - w ramach odpoczynku - wejść na Szrenicę. Tym razem szliśmy czerwonym szlakiem. Jego pierwsza część, do wodospadu Kamieńczyk, była bardzo oblodzona, ale później szło się już komfortowo. Warunki zaczęły się psuć dopiero na Hali Szrenickiej, gdzie tak wiało, że czuliśmy zimno na każdym kawałku (osłoniętej i nieosłoniętej) skóry. Poza tym znajomi, z którymi umówiliśmy się na wspólną drogę powrotną, już czekali na nas na dole. Pomachaliśmy do schowanej za mgłą Szrenicy i zeszliśmy do Szklarskiej. 

Atak szczytowy

Uparłam się, że to będzie w tym roku. A żeby sprawdzić, czy Szrenica też tak myśli, zdecydowałam się wchodzić na nią już w lutym. W sobotni poranek ponownie znaleźliśmy się z M. na czerwonym szlaku, a odcinek do Kamieńczyka znów był oblodzony. Dalszą część trasy przykrywała trochę grubsza warstwa śniegu, co ułatwiało wędrówkę. Niebo było błękitne, a wiatr nie był odczuwalny. Jedynie mgła pojawiła się na Hali Szrenickiej. Wstąpiliśmy tam na kawę, a kiedy wyszliśmy z powrotem na dwór, już nic kompletnie nie było widać. Ale trwaliśmy przy swoim - idziemy na Szrenicę. 11 lutego o 14.20 stanęliśmy na szczycie. Przybiliśmy sobie piątki i otworzyliśmy szampana. I wpatrywaliśmy się w biel, bo mgła dalej się utrzymywała.



W drodze powrotnej, w kierunku Hali pod Łabskim Szczytem, bardzo ślizgałam się na szlaku, a silny wiatr mnie dodatkowo z niego spychał. Ale i tak szłam szczęśliwa. Szrenica dała mi lekcję wytrwałości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz