Na listę miejsc do zobaczenia w tym roku wpisałam w
styczniu Jurę Krakowsko-Czestochowską. Nigdy tam dotychczas nie byłam
(pomijając Ojcowski Park Narodowy) i już się bałam, że do grudnia się to
nie uda przez skręconą kostkę. Ale tamte tereny są raczej płaskie, a
poza tym można sobie zaplanować krótkie, ale wciąż fajne trasy.
Pomyślałam więc, że zalecone przez lekarza spacery, mogę zinterpretować w
ten sposób.
Senne miasteczka
W Jurze można
wymyślić sobie przeróżne opcje. Ja i M. zaczęliśmy wędrówkę w
Trzebniowie (dojechaliśmy pociągiem do Częstochowy Głównej, kolejnym do
Myszkowa, a stamtąd busem do wsi docelowej). Jest to jedno z tych
sennych miasteczek, w których można siedzieć kilka godzin, choćby w
centrum pod kościołem i nikogo nie spotkać. Czas odbija się w nich na
fasadach budynków, coraz bardziej rezygnujących z tynku lub dających się
porosnąć dzikiej roślinności.
Szlak
czerwony pozwala zobaczyć zamki ze Szlaku Orlich Gniazd. Budowle
wchodzące w jego skład miały ochraniać zachodnią granicę średniowiecznej
Polski. Teraz wiele z nich popada w ruinę, ale wciąż robią wrażenie.
Pokazują zarówno trud włożony przez człowieka, jak i moc natury - skały
wapienne, które często stanowią kluczową część ich podstawy.
Zamek w Mirowie
Odcinek
z Trzebniowa do Moczydła jest płaski, wiedzie przez polany i lasy. Aż
można się zapytać: Gdzie te skały wapienne? Ale cierpliwości - w
Mirowie już dumnie prezentuje się zamek, ze skałą wapienną w konstrukcji
i jej koleżankami w otoczeniu. Nie można wejść do środka, ale
podziwianie z zewnątrz uruchamia wyobraźnię. Średniowieczni rycerze
prezentujący swoje błyszczące zbroje, dorodne wierzchowce, damy w
eleganckich sukniach..
Akurat panie w zwiewnych kolorowych ciuchach
widzieliśmy w pobliżu zamku. Do naszego spotkania doszło wcześniej, w
agroturystyce w Mirowie, gdzie trochę się ich nawet baliśmy. Nasz
popołudniowy relaks przy filmie przerwał dźwięk bębnów. Ktoś walił w nie
jak wściekły. Idąc do toalety natrafiłam na panie o nieco szamańskim
wyglądzie. A kiedy robiłam sobie w kuchni kolację, z któregoś pokoju
dobiegły mnie rozmowy o rytuałach czarownic.
Dlatego
nie byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam panie z agroturystyki, układające kręgi z kamieni i
hasające w pobliżu zamku. Ciekawskim turystom mówiły, że są z wędrownego
teatru kobiet. Ale na mój gust za mocno wczuły się w swoje role.
Zamek Bobowice
Po
oddaleniu się od "szamanek" teren stał się nieco górzysty, by znów się
wygładzić przy zamku Bobowice. To "krewny" zamku w Mirowie, obecnie w
posiadaniu tych samych właścicieli. Jednak od zrujnowanej twierdzy Bobowice znacznie różnią się wyglądem. Dzięki prywatnym funduszom zamek został świetnie zrekonstruowany i jest dostępny dla zwiedzających. Polecam! Z przestronnego dziedzińca i zamkowego balkonu rozciąga się piękny widok na okolicę. W odremontowanych komnatach można zobaczyć tylko kopie dawny mebli czy zbroi, ale opowieści. które snuje przewodnik, pozwalają sobie lepiej wyobrazić twierdzę za czasów świetności.
Na trasie z Bobowic do Podlesic punktem absolutnie nie do pominięcia jest Góra Zborów. Na jej wierzchołku dumnie stoją skały o ciekawych kształtach. A poza tym można podziwiać rozległą panoramę.
Zamek Bąkowiec i Okiennik
Z Podlesic jest już bardzo blisko (1,7 km) do zamku Bąkowiec w Morsku, który jest w najgorszym stanie z tych trzech budowli, wymienionych tutaj. Serce się kraje na ten widok. Potrzeba by było bardzo dużo pieniędzy, żeby go odbudować..
Choć to nie zamek, grupa skał wapiennych Okiennik wygląda jak monumentalna twierdza. A jednocześnie rozczula "okienkiem" widocznym już z daleka.
Jura zdobyła moje serce i już myślę o kolejnej wycieczce, tym razem może rowerowej. Jakie trasy polecacie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz