wtorek, 19 stycznia 2016

Podróżnicze podsumowanie roku

Dawno mnie tu nie było. Ale fakt, że nie publikowałam postów nie oznacza, że przestałam podróżować. Po szybkich obliczeniach wyszło mi, że przebyłam w 2015 roku nieco ponad 26 tysięcy kilometrów (samochodami, autobusami, pociągami i samolotami, nie wliczyłam w to dystansu, który przeszłam na pieszo). Podczas większości z tych podróży formułowałam zdania, które często tworzyły w mojej głowie całe opowieści w sam raz na bloga, tylko nie miałam ich kiedy spisać.
Ale nic straconego - nadal chcę się nimi podzielić. Zacznę od krótkiego podróżniczego przeglądu mojego ubiegłego roku.

Styczeń 

Nowy rok przywitałam w sposób, który jest moja tradycją od kilku lat, czyli w górach. Przybyłam do chaty na Lasku w Beskidzie Żywieckim już kilka dni przed Sylwestrem i w oczekiwaniu na niego włóczyłam się ze znajomymi z klubu turystycznego po zaśnieżonych szlakach. Białe płatki spadały z nieba przez całą dobę, a termometr pokazywał 17 stopni na minusie.





Luty

W połowie miesiąca drugi raz w życiu założyłam na swoje nogi narty, co więcej postanowiłam się w nich poruszać po trasach biegowych w Jakuszycach. Kierując się zasadą "nie ma ryzyka, nie ma zabawy" wybrałam fragmenty zjazdowe. W trakcie zjazdu zorientowałam się jednak, że metoda "zbliż narty do siebie" nie powoduje, że hamują, więc jechałam przed siebie.. na krechę. 

 Marzec

Choć w tym miesiącu intensywnie pracowałam, w pewien piątkowy wieczór poleciałam do Paryża, żeby odwiedzić moją przyjaciółkę. Prowadziła mnie swoimi ulubionymi ulicami, pokazywała nieturystyczne zakamarki, klimatyczne kawiarnie i bistra. 


 

A w niedzielny wieczór byłam z powrotem u siebie.

Kwiecień

Nie mogę długo wytrzymać bez gór. Przez studiowanie zaocznie czasem muszę. W kwietniu weekend bez zjazdu wykorzystałam na szukanie wiosny w Górach Sowich. Znalazłam śnieg.

 
 Maj

Długi weekend majowy nie był w ubiegłym roku zbyt długi. Dlatego nie mogłam, tak jak dwa lata temu, wybrać się na autostopową wyprawę. Dodatkowy dzień wolnego pozwolił mi jednak na wyjazd w jedno z moich ukochanych pasm górskich - Beskid Sądecki. Przeszłam je już od Wierchomli przez Halę Łabowską i schronisko Cyrla do chaty na Magórach i w przeciwną stronę. Tym razem wraz z M. wybraliśmy szalenie klimatyczną chatę na Magórach jako naszą bazę wypadową. Tam doszliśmy z Piwnicznej pierwszego dnia, a kolejnego dnia wędrowaliśmy przez Eliaszówkę, Obidzę, Wysoką i Wąwóz Homole. Ten ostatni kompletnie mnie zauroczył.



 Wąwóz Homole


Czerwiec

Patrząc na to podsumowanie możecie odnieść - chyba słuszne - wrażenie, że najczęściej w tamtym roku chodziłam po górach. To także tam wędrując świętowałam zakończenie sesji.


Lipiec

Do tego wyjazdu zaczęłam odliczać dni już chyba w maju. Niedługo później dotarł do mnie wymarzony plecak - Deuter Aircontact 65 + 10. Po co taki duży litraż? Dlatego, że drugi rok z rzędu wybierałam się na wakacyjną wyprawę trekkingową z moim klubem turystycznym. Celem naszej 24-godzinnej podróży autokarem były dwa bułgarskie pasma. Zaczęliśmy od wędrowania w Rile, a po tygodniu przenieśliśmy się do Pirynu. Już na początku wyjazdu zdobyłam najwyższy szczyt w swoim życiu - Musałę (2 925 m).

 Podziwiając widoki z Musały. 




Sierpień

W pierwszy weekend miesiąca znów pojechałam w góry - ukochane Beskidy - ale tym razem w celach towarzysko-kulturowych. W Koniakowie mieszka Maria, czyli moja dobra koleżanka góralka. Słuchałam jak rozmawia gwarą ze znajomymi i rodziną albo jak gra ze swoją świetną kapelą Istebna. Odwiedziłyśmy też Izbę Pamięci Jerzego Kukuczki w Istebnej i ulubione miejsca Marysi, w tym górę Ochodzita. 


 Na Ochodzitej.

Znalazłam też chwilę na pochodzenie po Karkonoszach. Razem z M. przeszliśmy od Śnieżki do schroniska pod Łabskim Szczytem, a później dołem Śnieżnych Kotłów.


Wrzesień

Na początku lata pomyślałam o tym, żeby wyhaczyć jakieś tanie bilety i polecieć gdzieś za granicę. Mniej niż 50 złotych kosztował w jedną stronę lot z Poznania do Malmo. Po sprawdzeniu swoich kalendarzy zdecydowaliśmy z M., że lecimy. Mój powód? Nigdy nie byłam w Szwecji. Jednak ostatecznie bardziej skusiła nas, oddalona o niewiele ponad 40 km, Kopenhaga. Ale i w Malmo spędziliśmy kilka godzin w drodze powrotnej, co tylko potwierdziło nasze przypuszczenia - więcej do zobaczenia jest w stolicy Danii. 




  

 
We wrześniu odwiedziłam też Podkarpacie. Dotychczas byłam tam tylko w Bieszczadach i kilka godzin w (bardzo malowniczym!) Przemyślu. Tym razem spędziłam dwa dni w Sędziszowie Małopolskim. To niewielka miejscowość - w której mieszka M. - ale z urokiem, pięknym, inspirowanym trochę stylem podhalańskim, ratuszem (mój faworyt w tamtym miejscu) i Zespołem Pieśni i Tańca 'Rochy'. Byłam na ich jubileuszowym występie i siedziałam zafascynowana. Wszyscy - od dzieci po seniorów - świetnie tańczyli i śpiewali.
Przed powrotem spędziłam też chwilę w Rzeszowie, ale cały czas padało, więc tylko w ekspresowym tempie przeszliśmy z M. przez ładną starówkę. 

 Z jednym z tancerzy ;)

 Jedna z ulic w centrum Rzeszowa.
Rzeszowski rynek. 

Październik

Nie obyło się bez wędrowania. Tym razem z moim klubem turystycznym włóczyliśmy się szlakami Gór Stołowych. Wieczorem tradycyjnie śpiewaliśmy przy gitarach i taśmowo robiliśmy kolorowe kanapki. 




Również w październiku znaleźliśmy się z M. w Barcelonie. Nie był to bardzo długo planowany wyjazd, choć samo miasto siedziało w mojej głowie od dobrych 5 lat. Jako maturzystka marzyłam o dalekich autostopowych podróżach i właśnie pierwsza z nich miała być do Hiszpanii. Skończyło się na podróżowaniu pociągami po Polsce. Dwa lata później na Erasmusie poznałam Hiszpankę, z którą przyjaźnię się do dzisiaj. Była u mnie w lutym ubiegłego roku, a ja od czasu do czasu sprawdzałam loty do Barcelony, żeby ją odwiedzić. Ceny biletów ciągle były dla mnie za wysokie. W końcu we wrześniu udało się znaleźć coś względnego i spełnić miesiąc później swoje marzenie. 




Listopad

Ten miesiąc minął mi głównie na podziwianiu krakowskiej jesieni.


A jeden z niewielu wolnych weekendów wykorzystałam na krótki wypad w Rudawy Janowickie, gdzie pierwszy raz w tym sezonie jesienno-zimowym widziałam śnieg. 
 [Nie wiem dlaczego się uśmiecham na tym zdjęciu, bo przecież nie lubię śniegu.. ]

Grudzień
Żegnałam stary rok tradycyjnie w górach. Dzień przed Sylwestrem pierwszy raz w życiu weszłam na Babią Górę. W nagrodę mogłam zobaczyć niesamowite widoki:
Cudowne Tatry!



Wspomnienia napędzają do dalszego podróżowania. Mam kilka pomysłów na ten rok, ale pewnie sporo wyjazdów jak zwykle wyjdzie spontanicznie. Do tego czasu opiszę te, które już były, czyli do blogowania podejście kolejne :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz