sobota, 6 sierpnia 2016

W 46 stopów dookoła Islandii

Marzenia się spełnia(ją)! I wtedy cała gama uczuć przewija się przez mój mózg - radość, satysfakcja, ekscytacja.

Przed najbardziej znanym islandzkim wodospadem - Gullfoss.

Na początku była Bjork. Miałam dwanaście lat, kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy, nie pamiętam gdzie. Nie mieliśmy wtedy stałego dostępu do internetu w domu, więc pewnie widziałam jakiś jej teledysk na MTV. Jako dziewczynka zachłannie poszukująca oryginalności pomyślałam: łał, jakie to dziwne. A dopiero z płytą "Medúlla" przyszedł zachwyt jej głosem, sposobami wydawania z siebie dźwięków, a w końcu także Islandią, z której pochodzi. Zaczęłam czytać o tym kraju, a później wbijałam sobie do głowy zdanie ég skil ekki - nie rozumiem (wszystko rozumiałam, ale akurat to zdanie najbardziej mi się spodobało). W tamtym wieku Islandia była dla mnie totalnie abstrakcyjnym miejscem. Ale tak mnie zafascynowana, że znalazła się na (niespisanej) liście moich podróżniczych marzeń. Później już wiedziałam, że trudno, a przede wszystkim drogo jest tam dotrzeć.

Wyjazd na Islandię. Koszty

Gdy Wizzair w ubiegłym roku uruchomił tanie loty z Polski do Keflaviku, serce mi mocniej zabiło. Jednak nie mogłam sobie wtedy pozwolić na taki wyjazd. W styczniu pomyślałam: to jest TEN rok. Widziałam, że chcę objechać wyspę dookoła stopem.

Łapanie stopa na Islandii. Droga w Hveragerði.


Po powrocie stamtąd mogę Was już uprzedzić: to nie jest kraj dla biednych turystów. Bez stopowania i spania pod namiotem nie dałabym tam rady podróżować, tak samo jak bez skromnych funduszy - podstawowego i awaryjnego. Wyjazd kosztował mnie około trzech i pół tysiąca złotych. Sądzę, że to jest mało, jak na Islandię, mniej można wydać śpiąc ciągle na dziko i kupując bilety lotnicze z większym wyprzedzeniem niż ja i M. Choć nawet przy bardzo niskobudżetowej koncepcji podróżowania, dobrze jest mieć pieniądze na awaryjne sytuacje (przykładowo my raz musieliśmy pojechać BARDZO drogim autobusem, bo nie mieliśmy jak się wydostać).

Autobus dojeżdżający do Landmannalaugar. Dojazd tym środkiem transportu jest jakimś rozwiązaniem, ze względu na to, że górski rejon jest trudno dostępny, ale kosztuje ok. 250 złotych, więc polecam dostać się tam stopem. Nam się udało, gorzej było z powrotem, ale tylko dlatego, że padało i mało kto opuszczał ten obóz.

Autostopem dookoła Islandii

A teraz zupełny konkret. Przez 2 tygodnie przejechaliśmy 2 tysiące kilometrów w 46 samochodach, spaliśmy na 11 kampingach i w 2 hotelach (niestety, bo są bardzo drogie, ale nie mieliśmy innego wyjścia). Poniżej poglądowa mapka (nie ma na niej wszystkich miejsc, w których byliśmy, postaram się je opisać w następnych postach).


Dla obniżenia kosztów zabraliśmy jedzenie z Polski, które w większości wystarczyło nam na ponad tydzień (trzy kiełbasy krakowskie, konserwy, płatki gryczane i jęczmienne błyskawiczne, pasztety, orzechy, żurawina i masło orzechowe). Gdy już czegoś nam brakowało, chodziliśmy na zakupy do Bonusa. Razem z Kronanem są najtańszymi supermarketami na Islandii. Regularnie zaopatrywaliśmy się tam w słynny skyr (skandynawski typ jogurtu), który od razu podbił nasze serca swoją konsystencją - jest tak gęsty, że bardziej przypomina jakiś krem niż jogurt.



Jeden z naszych obiadów z serii: smakuje lepiej, niż wygląda.

Ze względu na fundusze nie spróbowaliśmy zbyt wielu lokalnych potraw. Ale z czystym sumieniem mogę polecić ryby - jadłam dorsza, flądrę, suma - oraz homary. Pierwszy raz w życiu jedliśmy te ostatnie i oboje byliśmy zachwyceni!
 Pyszne szaszłyki rybne (z flądry i pstrąga) w małej, klimatycznej restauracji The Sea Baron w Reykjaviku.

Na zachęcenie Was do śledzenia postów o Islandii (będzie ich jeszcze kilka), opiszę naszego pierwszego stopa. Wylądowaliśmy o północy (nasz samolot miał czterogodzinne opóźnienie) i baliśmy się, że nic nie złapiemy, a chcieliśmy dotrzeć do - oddalonego o 35 kilometry od lotniska - Hafnarfjörður. Było jasno, jak aktualnie o 20 w Polsce, więc w pewnym momencie pomyśleliśmy, że może nie będzie tak źle. I nie było - nie wyciągnęliśmy nawet kciuków, tylko szliśmy wzdłuż drogi, kiedy kawałek przed nami zatrzymał się samochód. Stwierdziłam, że to nie dla nas, bo przecież nie łapaliśmy stopa. Widząc jednak, że auto nie rusza, podbiegliśmy do niego. Okno od strony pasażera było otwarte, a siedząca za kierownicą pani zapytała, czy nie potrzebujemy pomocy. Nasz wyjazd nie mógł się zacząć lepiej! :)
CDN.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz